"SEMAFOR": podjęliśmy próbę przekazywania na łamach "Semafora" informacji i wiadomości, które mamy nadzieję zainteresują naszych czytelników; informacji których nie znajdziecie na łamach oficjalnych dzienników....

WOLNA DROGA: Choć poszukiwanie prostych rozwiązań jest osadzone głęboko w podświadomości, a nieskomplikowany obraz rzeczywistości jest wygodny, nie zmusza do choćby chwilowej zadumy, do uświadomienia prawdy o traconym wpływie na własne losy, na otaczający świat - od poszukiwania prawdy nikt nas nie zwolni.

 
Środa, 8 maja 2024 r.
Imieniny obchodzą: Stanisław, Eryk, Liza
 
Roczniki:  2001200220032004200520062007200820092010
201120122013201420152016201720182019
Numery:    
()   -  
Kolej na muzykę… - Ray Wilson – „Song For A Friend” (2016)
   Głos Raya Wilsona elektryzował mnie od chwili, gdy usłyszałem go pierwszy raz ze sceny katowickiego spodka. Był to moment wyjątkowy. W 1996 roku dołączył do legendarnej formacji Genesis, przyjmując po odejściu Phila Collinsa na siebie obowiązki wokalisty i współkompozytora. Współpraca trwała ponad dwa lata. Jej owocem była płyta „Calling All Stations”, początkowo dość chłodno przyjęta przez krytykę, która jednak z czasem stała się czwartym, najchętniej kupowanym albumem z dyskografii zespołu. W tym czasie grupa odwiedziła Polskę, dając koncert w Katowicach.
Mimo zimy i siarczystych mrozów Ray zapamiętał ciepłe przyjęcie, zgotowane przez polską publiczność. Czy zaowocowało to jakimś szczególnym uczuciem do naszego kraju? Nie wiem. Wiem, że podobnie jak inny Szkot (o którym nie tak dawno pisałem) ma u nas naprawdę wielu fanów. Dość powiedzieć, że po niezbyt miłym rozstaniu z Genesis, znalazł przystań i swą drugą połowę właśnie w Polsce, osiedlając się w Poznaniu. Jak twierdzi - właśnie tu, u boku Małgorzaty, tancerki Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu, czuje się szczęśliwy.
   Ray Wilson dysponuje szczególnym głosem, z lekką chrypką, o barwie nieco przypominającej Petera Gabriela, pierwszego wokalistę Genesis. Wcześniej związany był z grupą Stiltskin, zaś po przygodzie z Tonym Banksem i Mikem Rutherfordem, zaczął pracować na własny rachunek.
Nie jest związany z żadną wielką wytwórnią płytową, a jednak przyciąga na swe występy wielu fanów. Potrafi dać sto czterdzieści koncertów rocznie, występując w całej Europie i poza nią. Mimo początkowego żalu do byłych kolegów z Genesis, chętnie sięga po utwory z ich bogatego dorobku.
Myślę, że to dobrze, bowiem jego głos wyjątkowo do nich pasuje, a on sam nadaje im nieco inny wyraz. Zresztą grupa milczy od wielu lat, warto więc przypominać jej dokonania, zwłaszcza w tak udany sposób.
   Ray Wilson nie zapomina również o własnej twórczości. Dotąd ukazało się kilkanaście jego albumów, w tym blisko dziesięć studyjnych. Po wydanym w tym roku „Song For A Friend”, zdążył nagrać już kolejną płytę.
Wymieniony w tytule album jest propozycją wyjątkową. Pozbawiony produkcji typowej dla współczesnych płyt przynosi muzykę refleksyjną, stonowaną, niemalże ascetyczną. Jest niemal do bólu szczery i to chyba stanowi o wartości tych nagrań. Płyta jest hołdem dla Jamesa Lewisa, rok wcześniej tragicznie zmarłego przyjaciela Raya Wilsona. Teksty są bardzo osobiste. To w zasadzie dziesięć krótkich muzycznych, wręcz intymnych opowieści o życiu. Nie brak w nich gniewu, bólu, żalu, rozczarowania, miłości, zazdrości i przeznaczenia. Pozbawiona patosu muzyka jest dobrym tłem do takich rozważań.
   Artysta uważa ten album za rodzaj podróży, o czym pisze we wstępie do płyty. Rozpoczyna ją od samotnie stojącej starej książki na półce, w rzadko odwiedzanym zakamarku domu, prowadzi poprzez zmagania z samotnością i niedomagającym ciałem, stawia natrętnie pytania, na które i tak brakuje odpowiedzi.
Warto wczytać się w teksty, nawet jeśli język Szekspira nie jest najmocniejszą stroną odbiorcy. Teksty nie są zbyt skomplikowane, a jednak poruszają każdego. Bezimiennym bohaterem płyty jest wspomniany już wcześniej James Lewis, z którym Ray Wilson zetknął się na początku swej drogi artystycznej. Jakiś czas temu, po nieudanym skoku do basenu, został przykuty do wózka inwalidzkiego. Niestety, mimo wysiłków, nie potrafił się z tym pogodzić. Odebrał sobie życie, wjeżdżając wózkiem z pomostu do morza. To właśnie jemu poświęcony jest tytułowy „Song For A Friend”, jakby na przekór wyróżniający się z całości ciepłym brzmieniem gitary.
W utworze „Tried and Failed” zwraca uwagę saksofon tenorowy zaproszonego do nagrań Marcina Kajpera. W „How Long Is Too Long” pojawia się szczególnie mi bliskie brzmienie organów Hammonda, zaś sama kompozycja jest jakby kumulacją emocji zawartych na płycie. Fanów Pink Floyd z pewnością zainteresuje udana wersja niezapomnianego klasyka „High Hopes” z płyty „The Division Bell”. Dobrze się stało, że właśnie ten pełen nostalgii za przeszłością utwór jest podsumowaniem albumu. Mimo oszczędnej interpretacji Wilsonowi udało się zachować klimat oryginału. Nawet tembr jego głosu wyjątkowo tu pasuje.
   Mimo wszystko, po przesłuchaniu całej płyty, trudno mi uwolnić się od uczucia pewnego niedosytu. Znam Raya z innych dokonań. Ma w swym dorobku wiele pozycji, które pozostawiają jakiś charakterystyczny ślad. Ten album jest tego pozbawiony. Kameralny nastrój sprawia, że wydaje się monotonny, Mimo to, jeśli poświęcić mu więcej uwagi, jest naprawdę piękny, intymny, pełen ukrytych emocji i niedomówień. Może artyście właśnie o to chodziło?
Krzysztof Wieczorek


  Komentarze 2
  Dodaj swój komentarz
~
Copyright "Wolna Droga"
[X]
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.