"SEMAFOR": podjęliśmy próbę przekazywania na łamach "Semafora" informacji i wiadomości, które mamy nadzieję zainteresują naszych czytelników; informacji których nie znajdziecie na łamach oficjalnych dzienników....

WOLNA DROGA: Choć poszukiwanie prostych rozwiązań jest osadzone głęboko w podświadomości, a nieskomplikowany obraz rzeczywistości jest wygodny, nie zmusza do choćby chwilowej zadumy, do uświadomienia prawdy o traconym wpływie na własne losy, na otaczający świat - od poszukiwania prawdy nikt nas nie zwolni.

 
Piątek, 29 marca 2024 r.
Imieniny obchodzą: Wiktoryna, Cyryl, Eustachy
 
Roczniki:  2001200220032004200520062007200820092010
201120122013201420152016201720182019
Numery:    
()   -  
„Traveling Wilburys Collection” (2007)
Nie tak dawno zastanawiałem się, jaki może być efekt współpracy dwóch znakomitych artystów. Ścieranie się indywidualności nie zawsze odbywa się z korzyścią dla sztuki, choć czasem przy takiej okazji powstają dzieła ponadczasowe.
I chyba taką właśnie płytą stał się album „Traveling Wilburys vol. 1”, skoro opiniotwórczy magazyn The Rolling Stone umieścił go w zestawie stu najlepszych płyt wszechczasów.
Płyta ukazała się 18 października 1988 roku. Firmowała ją bliżej nieznana rodzina The Wilburys, a w zasadzie przyrodni synowie fikcyjnego Charlesa Truscott’a Wilbury’ego. Kamuflaż z założenia był niezbyt przekonywujący, toteż szybko okazało się, że jest to dzieło wybitnej brytyjsko-amerykańskiej supergrupy, którą tworzyli: lider Electric Light Orchestra Jeff Lynne, jeden z najlepszych piosenkarzy lat 60. Roy Orbison, rewelacyjny amerykański muzyk rockowy Tom Petty, jeden z legendarnej czwórki Beatlesów George Harrison i na dokładkę sam Bob Dylan. Jako muzycy sesyjni wystąpili Dhani Harrison, Jim Keltner, Gary Moore, Jim Horn, Ray Cooper oraz Ian Wallace. Okazało się, że zespół, reprezentujący trzy pokolenia gwiazd rocka, pracował wspólnie niemal bez wysiłku, tworząc świetne, wpadające w ucho i zapadające w pamięć kompozycje.
Wszystko zaczęło się od współpracy George'a Harrisona i Jeffa Lynne’a. Wspólnie skomponowali utwór „Handle With Care”, przeznaczony na drugą stronę singla promującego solowy album Beatlesa, noszący tytuł „Cloud Nine”. Piosenka okazała się tak dobra, że wykorzystanie jej zgodnie z pierwotnym założeniem byłoby prawdziwym marnotrawstwem.
Wydawcy chwycili wiatr w żagle i zaproponowali muzykom nagranie wspólnej płyty. Muzycy początkowo pracowali w Malibu, w Kalifornii, w studiu należącym do Boba Dylana, który jak wieść niesie, był najlepszym przyjacielem gitarzysty legendarnej czwórki. Tom Petty trafił tam przez przypadek, gdyż Harrison zostawił swą gitarę w jego domu. Wracając po nią zaprosił Toma do współpracy. Amerykanin często koncertował z Dylanem, stąd nie trzeba było go szczególnie namawiać.
Brytyjski wokalista Roy Orbison również dobrze znał Harrisona, bowiem w początkach kariery wielkiej czwórki często wspólnie występowali. Jeff Lynne, lider ELO, nigdy nie krył się ze swym uwielbieniem dla twórczości The Beatles, często też współpracował przy projektach solowych poszczególnych muzyków. Jak widać cała piątka przyjaźniła się, co zapewne stało się kluczem do sukcesu.
Dalsze prace piątka przyjaciół kontynuowała w domowym studio Dave’a Stewarta w Los Angeles. Z uwagi na planowaną trasę Boba Dylana zdecydowali przyspieszyć tempo, komponując i nagrywając jedną piosenkę dziennie. Atmosfera w studio była tak doskonała, że zaledwie dziesięć dni wystarczyło im na stworzenie i nagranie materiału na całą płytę. Ostateczne brzmienie piosenkom nadano w domowym studio George'a Harrisona.
Tak powstał pierwszy album „Traveling Wilburys vol. 1”, który okazał się sensacją i zawojował światowe rynki. Znalazły się na nim dwie genialne kompozycje Harrisona – wspomniana „Handle With Care” oraz „End of the Line”. W zaledwie pół roku sprzedano dwa miliony egzemplarzy. W USA album zyskał tytuł potrójnej platynowej płyty, zdobywając po drodze sporo nagród, w tym także w 1990 roku prestiżową Grammy Award. Szkoda, że sukcesu nie doczekał Roy Orbison, który zmarł na atak serca zaledwie półtora miesiąca po premierze albumu.
Mimo tej tragedii muzycy zdecydowali kontynuować współpracę. W 1990 roku wydali kolejny album, przekornie zatytułowany „Traveling Wilburys, vol. 3”. Płyta spotkała się już z nieco mniejszym powodzeniem, a nieoficjalne miano „Traveling Wilburys vol. 2” zyskał album „Full Moon Fever” Toma Petty’ego, bowiem prócz Boba Dylana gościnnie wystąpili na niej wszyscy członkowie formacji.
W sześć lat po śmierci Georga Harrisona obie płyty wznowiono jako „Traveling Wilburys Collection”. Zestaw uzupełniony o niewydane wcześniej bonusy zawiera oba albumy oraz dodatkowo krążek DVD z teledyskami i filmem dokumentalnym poświęconym zespołowi.
Kompilacja ukazała się w czerwcu 2007 i niemal natychmiast stała się w wielu krajach bestsellerem, przebijając popularność pierwszej płyty.
Rzadko zdarza się, aby jedna piosenka, pierwotnie przeznaczona na stronę B singla promocyjnego, stała się katalizatorem tak dobrej, przepojonej radością i bezpretensjonalnej muzyki, która w dodatku nie starzeje się. Nic dziwnego – wykonuje ją piątka przyjaciół. Widać wprost, że wspólna praca dała im wiele satysfakcji. Z pewnością album „Traveling Wilburys” także i dziś podbije serce każdego miłośnika dobrej muzyki.
Krzysztof Wieczorek


  Komentarze 2
  Dodaj swój komentarz
~
Copyright "Wolna Droga"
[X]
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.