"SEMAFOR": podjęliśmy próbę przekazywania na łamach "Semafora" informacji i wiadomości, które mamy nadzieję zainteresują naszych czytelników; informacji których nie znajdziecie na łamach oficjalnych dzienników....

WOLNA DROGA: Choć poszukiwanie prostych rozwiązań jest osadzone głęboko w podświadomości, a nieskomplikowany obraz rzeczywistości jest wygodny, nie zmusza do choćby chwilowej zadumy, do uświadomienia prawdy o traconym wpływie na własne losy, na otaczający świat - od poszukiwania prawdy nikt nas nie zwolni.

 
Piątek, 29 marca 2024 r.
Imieniny obchodzą: Wiktoryna, Cyryl, Eustachy
 
Roczniki:  2001200220032004200520062007200820092010
201120122013201420152016201720182019
Numery:    
()   -  
Kolej na muzykę… - „Wish You Were Here” – Pink Floyd (1975)
   Trudno pisać o płycie, którą zna się blisko czterdzieści lat, niemal od chwili jej wydania. Niełatwo też napisać o niej coś odkrywczego, skoro doczekała się niezliczonej ilości recenzji. Mimo to spróbuję.
   Pink Floyd, a zwłaszcza ich album „Wish You Were Here” jest ze mną od zawsze. To właśnie on zapoczątkował mą trwającą do dziś przygodę z twórczością grupy, jak i z solowymi dokonaniami wszystkich muzyków tworzących zespół. Dziś ich wszystkie wydawnictwa zajmują na mej półce blisko półtora metra. Nie ukrywam, że jednym z powodów, dla którego ponownie sięgam po ten krążek, jest niedawna wizyta Davida Gilmoura i jego niezapomniany koncert we Wrocławiu.
To właśnie jego gitara i głos (choć na płycie śpiewał także Roger Waters i Roy Harper) stworzyła magię tej płyty. Muzycy pracowali nad nią nieco ponad pół roku. Nie było łatwo. Mieli za sobą oszałamiający sukces poprzedniego albumu „The Dark Side Of The Moon”. Poprzeczka została ustawiona tak wysoko, że trudno było stworzyć kolejną płytę o podobnej ekspresji i sile wyrazu.
Frustracja w grupie narastała, pęczniało ego Rogera Watersa, który coraz bardziej dążył do dominacji. Mimo to powstała rzecz ponadczasowa, wymykająca się łatwym ocenom i wcale nie próbująca odcinać kuponów od wcześniejszego sukcesu. Krytycy oczywiście przyznali jej jakieś miejsce na liście najlepszych albumów świata, wyróżnili ją też spośród innych dokonań czterech Brytyjczyków. Dla mnie nie ma to znaczenia. Jest moją ulubioną, najważniejszą.
Dość wspomnieć, że gdy na początku lat dziewięćdziesiątych zacząłem budować swoją własną kolekcję płyt CD – była pierwszą, jaką zakupiłem. Znam na pamięć niemal każdy zawarty na niej dźwięk. Od szkoły średniej towarzyszyła mi w różnych sytuacjach i mimo, że od tamtych lat powstało wiele znaczących albumów, to „Wish You Were Here” dla mnie pozostanie symbolem mej młodości i tamtych lat.
   Muzyka zawarta na płycie została poświęcona Sydowi Barretowi, współzałożycielowi grupy, gitarzyście, z którym zespół odniósł pierwsze sukcesy. Niestety, wspólnie zarejestrowali jedynie debiutancki album i połowę następnej płyty. Szybko postępująca choroba psychiczna zmusiła muzyków do dokonania w zespole zmiany, choć podjęcie tej decyzji nie było dla nich łatwe.
Miejsce Barreta zajął David Gilmour. Mam wrażenie, że usunięcie Barreta w jakiś sposób zaciążyło nad całą czwórką. Wprawdzie później Gilmour i Waters próbowali pomóc swemu koledze w nagraniu solowych płyt, jednak w jego stanie psychicznym nie było to sprawą łatwą. Trzy albumy, jakie pozostawił po sobie, mimo pewnego potencjału, są dość smutnym obrazem zmagań z postępująca chorobą.
Podobno Syd odwiedził swych kolegów w studiu nagraniowym, podczas pracy nad „Wish You Were Here”. Nie widzieli się kilka lat. Był tak zmieniony chorobą, że początkowo nikt go nie poznał…
   Osią albumu jest rozbudowana dziewięcioczęściowa kompozycja „Shine on You Crazy Diamond”. Początkowe pięć części otwiera płytę, pozostałe umieszczono na końcu, jako jej zwieńczenie. Prócz tego są jeszcze trzy kompozycje: „Welcome to the Machine”, „Have a Cigar” oraz tytułowa „Wish You Were Here”.
Wszystkie utwory, podobnie jak na poprzednim albumie, łączą się, lecz spoiwem są industrialne odgłosy, wygenerowane z prostego syntezatora, kojarzące się z pracującą maszyną, bądź strzępy rozmów i odgłos przestrajanego radia. Dźwięki te początkowo wielokrotnie wprowadzały w błąd zarówno słuchaczy, jak i realizatorów radiowych, prezentujących album.
Tematyka piosenek jest różna, począwszy od żalu za odchodzącą młodością, poprzez próbę metaforycznego opisania atmosfery w zespole oraz podszyty sarkazmem tekst o uwikłaniu w trybach uzależniającej machiny przemysłu rozrywkowego, aż po pełen żalu i nostalgii utwór dedykowany Sydowi.
   Muzyczny motyw, który wyłania się w drugiej części kompozycji otwierającej płytę, jest chyba najpiękniejszym i najbardziej chwytającym za serce tematem, jaki udało się zespołowi stworzyć. Powraca on na zakończenie albumu, stanowiąc piękną klamrę. Muzyka odpływa w dal, ginie w narastającym szumie i w zasadzie jedyne, co może zrobić zahipnotyzowany słuchacz, to wcisnąć w odtwarzaczu ponownie klawisz Play.
   Album „Wish You Were Here” na przestrzeni ponad czterdziestu lat wznawiano wielokrotnie. Najbogatsza, kolekcjonerska, wręcz monumentalna wersja z serii „Immersion” ukazała się w 2011 roku. Spore kartonowe pudło prócz dwóch płyt CD (z tradycyjną oraz alternatywną, niepublikowaną wcześniej wersją) zawierało dwie płyty DVD i Blu-ray z wielokanałowym miksem dźwięku. Do tego dołączono sporo gadżetów (wielostronicowy album, pocztówki oraz… okolicznościowy szalik).
Dla mniej wymagających fanów przygotowano nieco uboższą, dwupłytową wersję, która i tak znacznie poszerza spojrzenie na ów legendarny album. I tę wersję Państwu polecam.
Krzysztof Wieczorek


  Komentarze 2
  Dodaj swój komentarz
~
Copyright "Wolna Droga"
[X]
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.