"SEMAFOR": podjęliśmy próbę przekazywania na łamach "Semafora" informacji i wiadomości, które mamy nadzieję zainteresują naszych czytelników; informacji których nie znajdziecie na łamach oficjalnych dzienników....

WOLNA DROGA: Choć poszukiwanie prostych rozwiązań jest osadzone głęboko w podświadomości, a nieskomplikowany obraz rzeczywistości jest wygodny, nie zmusza do choćby chwilowej zadumy, do uświadomienia prawdy o traconym wpływie na własne losy, na otaczający świat - od poszukiwania prawdy nikt nas nie zwolni.

 
Czwartek, 28 marca 2024 r.
Imieniny obchodzą: Aniela, Sykstus, Joanna
 
Roczniki:  2001200220032004200520062007200820092010
201120122013201420152016201720182019
Numery:    
()   -  
Kolej na muzykę… Queen – „Innuendo” (1991)
4 lutego minęło ćwierć wieku od chwili premiery „Innuendo”, ostatniego studyjnego albumu zespołu Queen, nagranego w legendarnym składzie. Po wydaniu płyty aktywność grupy znacząco zmalała, co spowodowało falę spekulacji dotyczących stanu zdrowia Freddiego Mercury, wokalisty zespołu. Dziewięć miesięcy później, 23 listopada, muzyk oficjalnie potwierdził, że zmaga się z wirusem AIDS. Dzień później już nie żył.
Wokalista, z natury skryty i nieśmiały, na scenie zmieniał się diametralnie. Przeistaczał się w pełnego energii lidera, obdarzonego niezwykłą charyzmą, skupiając na sobie uwagę publiczności. Nie bez powodu wielokrotnie uznawany był za jednego z najlepszych wokalistów rockowych.
Cztery lata po jego śmierci pozostali członkowie zespołu wydali album „Made In Heaven”, będący hołdem dla zmarłego przyjaciela, na którym wykorzystano trzy utwory pozostałe z sesji do „Innuendo”. Nie od dziś wiadomo, że prawdziwe perły rodzą się w cierpieniu. Freddie, świadomy postępów choroby i nadciągającego końca, chciał pozostawić kolegom jak najwięcej nagranego materiału, oni zaś wspierali go w każdy możliwy sposób. Pomimo narastającego bólu i osłabienia, głos wokalisty zabrzmiał na płycie jak nigdy dotąd. Trudno uwierzyć, że „The Show Must Go On” nagrał człowiek, który nie był w stanie wstać z krzesła o własnych siłach. Odnalazł nowy wymiar swej wokalistyki i zawarł w niej swą duszę.
Warto też wyróżnić nieco „szaloną” piosenkę „I'm Going Slightly Mad”, pełną ekstrawagancji i wodewilowych odniesień, które niegdyś były wyróżnikiem zespołu. Znamiona muzycznego żartu nosi utwór „Delilah”, będący w zasadzie beztroską piosenką o kocie Freddiego, brzmiącą w takich okolicznościach cokolwiek surrealistycznie. Zwraca uwagę melodyjna ballada „Don't Try So Hard” z intrygującym popisem gitarowym oraz pełna nieskrywanych emocji kompozycja „These Are The Days Of Our Lives”, będąca rozliczeniem z odchodzącą przeszłością w obliczu nieuniknionego końca.
Dramatyczne okoliczności przyczyniły się do powstania niezwykłego dzieła. Całości dopełniają intrygujące teksty, głębokie i pełne tajemnic. Zwraca uwagę oprawa graficzna płyty, oparta na surrealistycznych ilustracjach dziewiętnastowiecznego francuskiego rysownika Grandville'a. Punktem wyjścia okazał się rysunek zatytułowany „Żonglujący światami”, który zainspirował perkusistę grupy Rogera Taylora. Muzycy zlecili adaptację pomysłu grafikowi Richardowi Grayowi. Wykorzystano więcej prac dziewiętnastowiecznego autora, przygotowano też inne, utrzymane w podobnej stylistyce. Pojawiły się na okładkach singli promujących album oraz w okolicznościowym kalendarzu, przygotowanym dla fanów zespołu. Także w oparciu o nie stworzono animacje, które pojawiły się w wideoklipach.
Dla fanów płyta okazała się muzycznym testamentem zespołu. Do dziś wyzwala niezwykłe emocje, docenili ją także ci krytycy, którzy dotąd odnosili się do zespołu z rezerwą. Wcześniej w repertuarze grupy przeważał pastisz, zaś utwory o poważniejszym przesłaniu pojawiały się sporadycznie. Pożegnalna płyta jest inna. Nawet z pozoru lekkie piosenki mają w sobie dużo dramatyzmu. Wysmakowane aranżacje i dopracowane brzmienie podkreślają wymowę tekstów. Słuchacz od pierwszych taktów ma wrażenie obcowania z dziełem niezwykłym. Pojawiający się już we wstępie, porywający trzydziestosekundowy fragment gitarowy w stylu flamenco, wykonany przez gościnnie grającego Steve'a Howe'a (na co dzień członka YES) zwiastuje przeżycia najwyższej próby.
Praca przy płycie zabrała zespołowi prawie dwa lata. Nie ma na niej utworów przypadkowych. Przemyślana kolejność sprawia, że wszystko ma tu swoją logikę. Płyta skrzy się rozmaitymi nastrojami, mimo to brzmi spójnie. Dramatyczne okoliczności towarzyszące jej powstawaniu wyzwoliły w zespole niemal erupcję sił twórczych. Muzyka nawiązuje do najlepszych dokonań, jeszcze z początków kariery. Pojawia się ekstrawagancja, odwołania do opery i wodewilu, jest pastisz i odrobina szaleństwa. Są refleksyjne ballady, choć nie brak ostrego rockowego pazura. Całość spaja blisko czterooktawowy głos Freddiego, będący od początku wyróżnikiem grupy Queen i jednym z elementów jej sukcesu. Można jedynie żałować, że utwory te nie doczekały się prezentacji koncertowych. Płyta okazała się godnym zwieńczeniem udanej kariery zespołu. Stylistycznie nawiązuje do korzeni i do drapieżnej rockowej stylistyki z debiutanckich nagrań. Trudno pisać o tej płycie, nie pamiętając o okolicznościach jej powstania. Trudno też ten niezwykły, pełen odniesień i bardzo osobisty album, podsumować bez popadania w banał. Trzeba go posłuchać.
Krzysztof Wieczorek


  Komentarze 2
  Dodaj swój komentarz
~
Copyright "Wolna Droga"
[X]
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.