"SEMAFOR": podjęliśmy próbę przekazywania na łamach "Semafora" informacji i wiadomości, które mamy nadzieję zainteresują naszych czytelników; informacji których nie znajdziecie na łamach oficjalnych dzienników....

WOLNA DROGA: Choć poszukiwanie prostych rozwiązań jest osadzone głęboko w podświadomości, a nieskomplikowany obraz rzeczywistości jest wygodny, nie zmusza do choćby chwilowej zadumy, do uświadomienia prawdy o traconym wpływie na własne losy, na otaczający świat - od poszukiwania prawdy nikt nas nie zwolni.

 
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
Imieniny obchodzą: Marek, Jarosław, Wasyl
 
Roczniki:  2001200220032004200520062007200820092010
201120122013201420152016201720182019
Numery:    
()   -  
Smaki życia - Kawał mięsa
   Miałem ostatnio okazję skorzystania z pomocy pogotowia ratunkowego. Ot, złamałem dwa żebra. W domu. Tak, byłem trzeźwy, po prostu zasłabłem i nieszczęśliwie upadłem. Zdarza się.
I zaczęło się. Ratownicy medyczni przez jakieś piętnaście minut nie bardzo wiedzieli, czy mnie w ogóle wziąć do szpitala. Wiadomo. Facet ma załamane żebra, ale jakoś się wyliże.
Koniec, końców zdecydowali, że jedziemy do szpitala. Przywiązują mnie pasami do noszy, akurat w miejscu, gdzie mam pęknięte owe żebra, więc stosownie do zaistniałej sytuacji: wyję!...
I zaczyna się jazda przez miasto po wybojach, po wykrotach. Jęczę. Stękam. Ból coraz większy. Mam wrażenie, że pasy miażdżą mi żebra...
   Wreszcie dojeżdżamy do izby przyjęć. Tu okazuje się, że mam chyżo z ratunkowych noszy przeskoczyć na łóżko szpitalne. Nie nadaję się do tego przeskakiwania nijak. Ratownicy pokrzykują na mnie: - No, rusz się człowieku! No, dalej! Dalej!... Jęcząc, tłumiąc ból, udaje mi się przenieść na szpitalne łóżko... No, dla chcącego nic trudnego – pocieszają ratownicy...
Przez następną godzinę nikt się mną nie zajmuje. Leżę, na granicy przytomności i nieprzytomności. W zimnej sali. Kilka razy pytają mnie, czy pamiętam, jak się nazywam. Cudem jakimś jeszcze pamiętam.
   I wreszcie ruszam w dalszą drogę. Prześwietlenie. Mam znów zmienić łóżko i leżeć na plecach. Ból niesamowity. Ale pielęgniarze na to nic... No, już, człowieku, dasz radę. No i leżę na obolałych żebrach, ciesząc się, że mnie jeszcze owi opiekunowie medyczni nie dobili.
Po prześwietleniu, a jakże, zmiana łóżeczka. Znów ból, jęki. Jedziemy na USG. Tu oczywiście to samo. Nowe łóżko. Moje karkołomne wysiłki, żeby coś chwilę leżeć spokojnie na nowym leżu....
Nikomu oczywiście w tym czasie nie przychodzi do głowy, żeby dać mi jakieś środki przeciwbólowe. Wzywam wiozącego mnie na dalszą diagnostykę pielęgniarza, żeby mi ulżyli jakimiś środkami przeciwbólowymi. Wzrusza ramionami. - O tym zdecyduje potem lekarz – mówi.
   I wio przez kręte korytarze. Następne badanie trwa ponad dziesięć minut. To tzw. PET. Ręce zwieszone do tylu. Podłoże twarde. Polecenia. Nie oddychać. Oddychać. Na chwilę tracę chyba przytomność. I co dalej? Już się Czytelnicy domyślają? Zmiana łóżeczka. Jęki. Ból.
Decyzja lekarzy, że jadę na konsultacje do innego szpitala. Idzie o to, czy nie mam przebitych owymi złamanymi żebrami płuc. I heja, wesoły ambulans wiezie mnie przez miasto, grajdołków, uskoków, zapadlin.
I w nowym szpitalu, znów to samo. Zmiana łóżek. Badania. Niektóre chyba te same, co przed kilkunastoma minutami. USG robią mi na pewno po raz drugi. Pytam młodego lekarza, kiedy wreszcie przestaną mnie maltretować, a zaczną leczyć? - Co pan taki niecierpliwy? Diagnostyka to też leczenie... Kur... mać, wiecie już przecież, że mam złamane żebra i że to cholernie boli! Dajcie mi coś!... - To decyzja lekarza prowadzącego – odpowiada lekarz.
   Ląduję wreszcie na oddziale intensywnej terapii. Ostatnia zmiana łóżka. Ostatnie tortury zadawane mi przez moje połamane żebra. Kategoryczne polecenia pielęgniarek: - Niech pan położy się wyżej, wyżej... - Nie dam rady – biadolę. - Da pan radę, da pan radę. Przecież ja pana nie będę dźwigać...
No, wreszcie kroplówka i końska dawka morfiny... Ufff... Lepiej. Na ścianach pojawiają mi się wizje dam z dziewiętnastego wieku.
   I jeszcze chwilę myślę o tym, a właściwie majaczę, że byłem przez te ostatnie dwie godziny pomocy Narodowego Funduszu Zdrowia kawałkiem, albo kawałem mięsa, które się obraca, rzuca, którym się pomiata, bo to przecież nie człowiek, a kawał mięsa właśnie. Za to rzucanie, maltretowanie NFZ zapłaci sowicie pogotowiu i obu szpitalom.
A ja rozmyślam sobie, czy polska służba zdrowia nie może być choćby odrobinę przyjaźniejsza wobec pacjentów. Ot, dlaczego przerzuca się obolałego człowieka z noszy na łóżko, na następne łoże boleści itd.? Domyślam się, że chodzi zapewne o stan własności owych łóżek. Ci z pogotowia nie chcą pozostawić noszy w szpitalu, ci z jednego oddziału szpitalnego nie chcą scedować łóżka do użytkowania następnemu oddziałowi, a ci z kolei wyrzucają pacjenta z łoża, przy przewózce do następnego szpitala itd., itp.
A gdyby tak, ktoś pomyślał o pacjencie i decyzją powiedzmy NFZ nakazano rozliczanie się z własności owych nieszczęsnych łóżek po dyżurze? Co? Głupie? No, powiedzmy po przyjęciu 15 pacjentów, już kiedy pacjenci są, jak to mawiają lekarze „zaopatrzeni”, pogotowie, szpitale zwracają sobie pożyczone łóżka?
No, wówczas moja relacja wyglądałaby tak... Wzięło mnie pogotowie i na tym samym łóżku, bez tortur byłem wożony na badania diagnostyczne. Brzmi lepiej i przyjaźniej dla pacjenta!
   Prawdę powiedziawszy wśród licznych oczekiwań ,jakie mam wobec nowego rządu, jest i to – niech będzie to wreszcie państwo instytucji życzliwych ludziom!
Krzysztof Derdowski


  Komentarze 2
  Dodaj swój komentarz
~
Copyright "Wolna Droga"
[X]
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.