Szogun Pamiętam tamtą scenę,
jak dziś. Do Polski przyleciała wówczas, w latach
osiemdziesiątych, sławna Yoko Ono, towarzyszka życia zastrzelonego
lidera „Beatlesów” Johna Lennona. Radziła sobie całkiem nieźle
w hali przylotów i odlotów na lotnisku w Warszawie. Wita ją tłumek
przypadkowych gapiów i nieprzypadkowych, bo rządowych dziennikarzy
TVP, „Trybuny Ludu” i „Przyjaciółki”. Uśmiechy. Oklaski. I
Yoko Ono oznajmia, że przybywa z misją pokoju. Oklaski niezbyt
gromkie, ale stosowne, rzekłbym właściwe, jak na późnego
Jaruzelskiego przystało.
I oto Yoko Ono mówi, że
jeśli ktoś nie wierzy, że ludzie zachodu i ona osobiście chce
pokoju, to niech przyjedzie do Londynu, Nowego Yorku i sam się
przekona... Jakież jest zdziwienie Yoko, gdy cała sala wybucha
śmiechem. Celebrytka ni w ząb i ni cholery nie pojmuje, dlaczego
ludzie się śmieją. Nie rozumie, że mówi do ludzi, dla których
paszport jest cudem i że zaproszenie do Londynu czy Nowego Yorku
odbierają jako żart.
Przypomniałem sobie tę
scenkę podczas niedawnego, skromnego, bo na nieskromnych nie bywam,
przyjęcia i spotkania towarzyskiego. Ot, jeden z biesiadników, w
porze już zaawansowanej, zawołał w stronę naszego serdecznego
przyjaciela: - Hej, szogun, do nogi, podaj flaszkę...
Wszyscy tego, którego
nazwano szogunem, bardzo lubimy, więc około 60% uczestników
biesiady wybuchnęło śmiechem... Szogun, szogun... Reszta, około
40% trwało w zdziwieniu. Co niby jest takiego śmiesznego w
powiedzeniu o kimś, że... szogun. Zakłopotanie. Może nawet mała
konsternacja. I potem, oczywiście, jeden przez drugiego, ci co
wiedzą coś o szogunie, tłumaczą współbiesiadnikom, że
prezydent Bronisław Komorowski skompromitował się w parlamencie
japońskim włażąc na krzesło speakera tegoż parlamentu i wołając
do podobno człowieka honoru i generała Kozieja: - Szogun, chodź no
i zrób zdjęcie... I szogun, generał Koziej, biega po japońskim
parlamencie z malutkim aparacikiem niczym ubogi turysta i wali
zdjęcia prezydentowi czterdziestomilionowego narodu. Japończycy
ściągają Komorowskiego z fotela speakera, bo nie wypada, żeby tam
z buciorami stał. Sytuacja kłopotliwa i wstydliwa,
Ale mój kłopot jest
jeszcze inny. Otóż zapytuję siebie, jak to się stało, że o
kompromitacji Komorowskiego wie podczas biesiady, o której
opowiadam, zaledwie 60% uczestników. Dlaczego nie 90%, albo 97%. I
myślę sobie, że to jest sukces rządowych i reżimowych mediów.
To jest sukces tych wszystkich Tadli, Kraśków, Olejnikowych.
Okazuje się, że jeśli ludzie nie szukają prawdy na własną rękę
w Internecie, w telewizji Republika, w tygodnikach „Wsieci” czy
„Do Rzeczy”, to reżimowe media potrafią skutecznie przemycać
kłamstwo lub przemilczać prawdę.
Dlatego prośba i
życzenie: jeśli chcecie wiedzieć, co się dzieje i z czego śmieje
się lud, zaglądajcie na portale całkiem niepoprawne, bo jeśli nie
będziecie zaglądali, to wyjdziecie na głupców, jak ta nieszczęsna
Yoko Ono, która była pewna, że w Polsce Ludowej wszyscy mają w
domu paszport lub jak goście imprezy, o której tu opowiadam, którzy
byli przekonani, że jak Pochanke coś powie, to nie skłamie. Taki sobie Durczok
No, to dziś jeszcze o
mediach… Ktoś, kto widział przed laty filmik, na którym Kamil
Durczok, dziś oskarżany, zdaje się całkiem słusznie i podstawnie
o mobbing i molestowanie, wrzeszczy na współpracowników, że w
studiu brudno i syf, ten nie powinien mieć wątpliwości, z jakim
typasem mamy do czynienia. A jednak typas jeszcze ładnych kilka lat
poniżał współpracowników, molestował młode aspirantki zawodu
dziennikarskiego – wiele dziś na to wskazuje.
Dlaczego przez lata nikt
z jego przełożonych na to nie reagował? Odpowiedź jest niestety
prosta – to był dziennikarz usłużny, merdający ogonkiem, jak
władza stacji kazała. Taki wierny pomagier w kłamstwie. Aż mleko
się wylało. Durczok, jak wielu przed nim, uwierzył, że to on jest
wódz i władza, a nie ci, co mu rozkazują i każą. To samo ma mój
pies. Od czasu do czasu to jemu się wydaje, że mnie prowadzi. I ma
to więcej uroku niż chamstwo i molestowanie Durczoka, bo mam często
wrażenie, że mój pies zwyczajnie sobie żartuje i dowcipkuje na
temat tego, który z nas, którego prowadzi. Przekomarza się ze mną.
I cóż, mój pies wykazuje się lepszą orientacją w świecie, niż
Durczok, pospolity chłoptaś od czytania tego, co mu każą.
Krzysztof
Derdowski fot.radopik
|