"SEMAFOR": podjęliśmy próbę przekazywania na łamach "Semafora" informacji i wiadomości, które mamy nadzieję zainteresują naszych czytelników; informacji których nie znajdziecie na łamach oficjalnych dzienników....

WOLNA DROGA: Choć poszukiwanie prostych rozwiązań jest osadzone głęboko w podświadomości, a nieskomplikowany obraz rzeczywistości jest wygodny, nie zmusza do choćby chwilowej zadumy, do uświadomienia prawdy o traconym wpływie na własne losy, na otaczający świat - od poszukiwania prawdy nikt nas nie zwolni.

 
Środa, 24 kwietnia 2024 r.
Imieniny obchodzą: Aleks, Grzegorz, Aleksander
 
Roczniki:  2001200220032004200520062007200820092010
201120122013201420152016201720182019
Numery:    
()   -  
Smaki życia - Duże drobiazgi
Ach, ci eksperci...
Lubię, od czasu do czasu, wracać do lektur książek, które wzbudzały entuzjazm, miały swoich wyznawców, gorliwych naśladowców. I choć słychać było już wówczas głosy rozsądku, kiedy te książki się ukazywały, to machina entuzjazmu przytłaczała wszystko.
Tak było z głośną na początku lat dziewięćdziesiątych książką Francisa Fukuyamy „Koniec historii”. Fukuyama jest amerykańskim Japończykiem. Był doradcą Ronalda Regana. Człowiekiem wpływowym. Ekspertem całą gębą. Ogłosił w swojej książce, że po upadku państw komunistycznych nie będzie już dalej historii. Zwyciężyła liberalna demokracja. Nie będzie już żadnych zimnych wojen. Gorących zresztą też. Zwyciężyła demokracja i globalizacja. Będzie jedynie wielki handel i wymiana kulturalna.
Koncepty Fukuyamy już po kilku latach okazały się fikcją. Wybuchła wojna na Bałkanach. Tlił się Irak. Potem była wiosna ludów w krajach arabskich. A dziś Władimir Putin i jego pomagierzy coś przebąkują o użyciu broni jądrowej przeciwko Polsce, Litwie, a może nawet przeciwko Holandii. Historia trwa w najlepsze. I ma się świetnie. Fukuyama naopowiadał głupstw. Zarobił na tych głupstwach majątek. To kolejna lekcja, że trzeba być bardzo ostrożnym w przyjmowaniu opinii tak zwanych ekspertów. Wiele ich przewidywań się nie spełnia. Równie mało wiedzą o przyszłości, co my, zwykli zjadacze naszego powszedniego.

Komoda
To się dzieje na sąsiednim podwórku. Zaglądam tam, od czasu do czasu, żeby się upewnić, że wciąż się dzieje. I upewniam się. Bez zmian. Zaczęło się wczesną wiosną, więc już kilka miesięcy temu. Ktoś podrzucił na podwórko starą, zniszczoną komodę. I ta komoda wciąż stoi. Ludzie wychodząc z domu potykają się o tę komodę. Muszą ją obchodzić. I przez tych kilka miesięcy nikt nie wpadł na to, że komodę można usunąć. Nie. Wciąż tam jest. I dla mnie staje się powoli symbolem inercji, jakiegoś bezwładu, które opanowały mieszkańców tej malutkiej kamieniczki i podwórka.
Ryszard Kapuściński dostrzegł podobne zjawisko w Rosji i opisał w książce „Imperium”. W czym rzecz? Otóż w niedbałości o życiowe drobiazgi. Idzie o to, że warto użyć miotły, ścierki, odmalować korytarz, umyć samochód, żeby zwyczajnie było milej i ładniej. Życie jest wtedy łatwiejsze i milsze. I komoda nie musi stać całymi miesiącami pod drzwiami kamieniczki. To nie jest już sprawa jakiegokolwiek rządu. To nie jest sprawa władz miasta. To po prostu brak pewnej potrzeby ładu. A z komodą jest jeszcze o tyle dziwnie, że co kilka tygodni z ulicy zbierane są większe śmieci. To takie wystawki na wzór zachodni. Mieszkańcy innych kamienic wystawiają na ulicę stare dywany, zrujnowane komputery itd. Komoda zaś, o której opowiadam, stoi na podwórku. Wystarczyłoby ją wystawić na ulicę. Ale komu się chce? Kogo to obchodzi?

Czeskie piwo
Kilka dni spędziłem w Pradze. I jedna refleksja. I obserwacja. Czesi, jak Praga długa i szeroka, spędzają bardzo wiele czasu w barach, pubach, gospodach. I nie piją tylko piwa. Nie, nie, przychodzą często całymi rodzinami i jedzą obiady; popijają piwko, gawędzą.
Mieszkający od lat w Pradze Polacy wyjaśniają mi w czym rzecz. Otóż cena obiadu w gospodzie nie różni się znacząco od sumy produktów, które składają się na ów obiad. Marża jest stosunkowo niska, więc Czesi wolą przyjść do gospody, czy pubu i tu coś zjeść i wypić. A w Polsce marże wciąż odstręczają klientów. Na stole mięso, ziemniaki, trochę sosu, produkty warte pięć złotych, ale kelner życzy sobie dwadzieścia złotych. Na stole piwo, które można kupić w sklepie obok za trzy złote, tu, w pubie kosztuje już sześć złotych. Taka polityka restauratorów zniechęca oczywiście potencjalnych klientów. Restauratorzy też się jednak usprawiedliwiają. Czynsze narzucane przez miejską administrację są tak wysokie, że trzeba wysokich marż, jeśli chce się utrzymać na rynku. Miejskie władze chcą, jak najwięcej wydusić z najemców lokali, a najemcy, wiadomo, przerzucają koszty na klientów. I koło się zamyka. Panie, zamiast do restauracji, pędzą na zakupy i potem do garów, bo taniej, choć milej by było, gdyby mąż zaprosił do restauracji…
Krzysztof Derdowski

fot.pamfleks.com


  Komentarze 2
  Dodaj swój komentarz
~
Copyright "Wolna Droga"
[X]
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.